Wracałem późno z pracy, jak zwykle. Moja fabryka stoi na skraju lasu, obok rzeki, która błyszczy w świetle latarni. Tego wieczoru nad wodą unosiła się gęsta mgła, jakby coś ukrywała.
Kiedy zbliżyłem się do mostu, zauważyłem coś dziwnego przy brzegu — błotnistą, nieruchomą kulę. Pomyślałem, że to śmieci, ale nagle się poruszyła. Podszedłem bliżej… to było małe zwierzę.

Było całe mokre, trzęsło się i miało futro zbite błotem. Spojrzały na mnie dwa mokre oczy, pełne strachu.
— Biedny szczeniak… — wyszeptałem.
Podniosłem go ostrożnie. Drżał cały, więc owinąłem go w kurtkę i pobiegłem do domu.
W domu napełniłem wannę ciepłą wodą. Gdy zacząłem go myć, błoto spływało, odsłaniając gęste, srebrzystoszare futro. Coś mi nie pasowało. Uszy były zbyt spiczaste, łapy zbyt duże.
Wtedy spojrzał na mnie swoimi bursztynowymi oczami, które błyszczały w półmroku. I cicho zawarczał.
To nie był szczeniak.

Owinąłem go ręcznikiem i pojechałem do weterynarza. Ten spojrzał tylko raz i pobladł.
— To nie pies — powiedział cicho. — To wilczek.
Zamarłem. Prawdziwy mały wilk, wyczerpany, ale żywy.
Następnego ranka zawiozłem go nad rzekę. Otworzyłem klatkę, spojrzał na mnie ostatni raz… i zniknął w lesie. 🌲✨