Sala balowa hotelu błyszczała od światła i bogactwa: marmur, kryształ, zapach perfum i stłumione śmiechy. To był coroczny bal charytatywny Szanse dla młodzieży, gdzie bogacze pokazywali swoje serca — ale żaden z nich nie znał głodu.

Znała go tylko Amelia Green.
Miała dwanaście lat. Była sierotą. Od miesięcy spała na ulicy. Nigdy nie dotknęła prawdziwego fortepianu, ale grała w wyobraźni każdej nocy, bo tylko wtedy czuła się bezpieczna.
Tego wieczoru, zwabiona zapachem jedzenia, weszła do hotelu boso, w podartych ubraniach, trzymając w rękach stary plecak z fotografią matki.
— Nie możesz tu wejść — powiedział ochroniarz.
Ale Amelia patrzyła tylko na czarny fortepian na środku sali.
— Chcę tylko zagrać… za talerz jedzenia — wyszeptała.

Zapadła cisza. Ktoś się zaśmiał.
— Pozwólcie jej grać — powiedział spokojnie Lawrence Carter, słynny pianista i gospodarz gali.
Amelia usiadła. Jedna nuta, potem druga.
Po chwili cała sala zamilkła.
Muzyka opowiadała o bólu, stracie, zimnie… ale i o nadziei. Była surowa, szczera, piękna.
Kiedy ostatni dźwięk ucichł, starsza kobieta wstała i zaczęła klaskać. Po chwili cała sala przyłączyła się do oklasków.
Carter zbliżył się do dziewczynki.
— Jak masz na imię?
— Amelia.
— Chcesz się uczyć na poważnie?
Kiwnęła głową.
— Dostaniesz jedzenie, dach nad głową i stypendium w konserwatorium — powiedział łagodnie.

Tej nocy Amelia jadła jak człowiek, nie jak żebraczka.
Lata później jej nazwisko widniało na plakatach największych sal koncertowych.
A za każdym razem, gdy grała, pamiętała tamten wieczór — kiedy głodna dziewczynka przypomniała bogatym, czym naprawdę jest człowieczeństwo.